Start Lublin nadal walczy o awans do fazy play-off i przed starciem ze Śląskiem Wrocław zajmował dopiero 10. miejsce w lidze, mając dwa spotkania mniej od rywali z miejsc 4-9. Podopieczni Artura Gronka mieli za sobą serię trzech wygranych na boiskach Orlen Basket Ligi, a ich poniedziałkowi rywale przegrali cztery z ostatnich siedmiu meczów i zajmowali 12. lokatę. Poprzedni mecz bezpośredni zakończył się wysoką wygraną lublinian 104:85 i tym razem czerwono-czarni również byli faworytami do zwycięstwa.
CZYTAJ TAKŻE: Stało się! Motor Lublin ma nowego napastnika
Mecz nie rozpoczął się jednak po myśli Startu. Rywale w pierwszej kwarcie prowadzili już 9:0 i zespół Artura Gronka musiał odrabiać straty. Kibiców razić mogła nieskuteczność lublinian i dość łatwe oddawanie rywalom miejsca pod własnym koszem. Na szczęście obraz gry nieco się zmienił i pierwsza odsłona zakończyła się wynikiem 26:22 dla gospodarzy. W drugiej kwarcie świetnie grał Barret Benson, który do przerwy zdobył aż 15 punktów i miał siedem zbiórek, ale szybkie ataki Śląska nadal się sprawdzały. Aż 18 punktów zdobył Hassani Gravett, który zaprowadził wrocławian do wygrania pierwszej połowy 52:41.
Wychodząc na drugą połowę spotkania z jedenastopunktowym deficytem, Start musiał kompletnie zmienić swoją grę. Mimo tego to gospodarze rozpoczęli trzecią kwartę od prowadzenia 6:0. Podopieczni Artura Gronka mieli problemy z konstruowaniem swojej gry ofensywnej. Spadła także ich pewność siebie w rzutach trzypunktowych. Oddali tylko cztery próby, nie trafiając ani razu. Przed ostatnią odsłoną Śląsk prowadził 78:63 i wydawało się, że mecz jest zakończony. Końcowe dziesięć minut należało jednak do Startu, który rozegrał prawdopodobnie najlepszą kwartę tego sezonu. Ogromna w tym zasługa duetu Benson-Wade, który zanotował łącznie sześć zbiórek, a drugi z Amerykanów dołożył do tego dwa bloki. Lublin odrabiał straty i w samej końcówce dogonił rywali, doprowadzając do remisu 82:82. Bohaterem kolejny raz mógł zostać Liam O’Reilly, ale rzucając "trójkę" na pięć sekund przed końcem, minimalnie chybił. Potrzeba więc była dogrywka.
Na początku dodatkowego czasu Śląsk zyskał pięciopunktowe prowadzenie. Start dość szybko odrobił stratę i sam miał przewagę jednego punktu, ale gospodarze trafili za dwa punkty na 50 sekund przed końcem i wygrywali 97:95. Po serii nieudanych akcji trener Gronek poprosił o czas i szczegółowo rozpisał ostatnią akcję. W niej. O'Reilly inteligentnie "związał" dwóch rywali i oddał piłkę na czystą pozycję do Gabricia. Ten nie wytrzymał presji i spudłował rzut za trzy punkty, a chwilę później wybrzmiała końcowa syrena. Start przegrał spotkanie 95:97.
- Ciężko powiedzieć, czego zabrakło. Wróciliśmy z dalekiej podróży i dużo sił kosztowała nas czwarta kwarta, w której doprowadziliśmy do dogrywki. No i co? Zabrakło jednego celnego rzutu. Taka jest koszykówka. Szkoda, ale będziemy dalej walczyć. Graliśmy troszkę bez energii, brakowało zbiórki i energii w obronie. Zawaliliśmy początek - przyznał po meczu Jakub Karolak na antenie Polsatu Sport News.
Kolejny mecz koszykarze Startu Lublin zagrają już w czwartek 15 lutego o 18:00 w Sosnowcu. Rywalami czerwono-czarnych będą koszykarze Legii Warszawa, a mecz zostanie rozegrany w ramach 1/4 finału Pucharu Polski.
Śląsk Wrocław – Start Lublin 97:95 (26:22, 26:19, 26:22, 11:26, 8:6)
Śląsk: Gravett 21, Klassen 18, Gołębiowski 17, Parakhouski 14, Miletćc 12, Zebski 9, Nizioł 3, Voinalovych 3, Wiśniewski.
Start: Benson 26, O’Reilly 26, Wade 14, Durham 11, Gabric 8, Karolak 5, Put 5.
Komentarze (0)
Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu. Zgodnie z art. 24 ust. 1 pkt 3 i 4 ustawy o ochronie danych osobowych, podanie danych jest dobrowolne, Użytkownikowi przysługuje prawo dostępu do treści swoich danych i ich poprawiania. Jak to zrobić dowiesz się w zakładce polityka prywatności.