reklama

Za to co dzieje się w mleczarni dałbym dożywocie

Opublikowano:
Autor:

Za to co dzieje się w mleczarni dałbym dożywocie - Zdjęcie główne
Udostępnij na:
Facebook

Przeczytaj również:

KulturaO przeszłości i przyszłości opolskiej mleczarni, zmianach, kadrowych "czystkach" i pomysłach nowego prezesa rozmawiamy z Henrykiem Łakomym, byłym prezesem, który Okręgową Spółdzielnią Mleczarską w Opolu Lubelskim kierował przez 30 lat.

Zna Pan osobiście nowego prezesa mleczarni?

- Nie, nie znam go. Wiem, że poprzednio pracował w Rykach, zajmował się handlem. I ostatnio przyszedł do pracy w naszej spółdzielni mleczarskiej. Najpierw do działu handlu, a teraz awansował na prezesa.

Co Pan sądzi o pomysłach prezesa Piątka, które chce realizować w opolskiej mleczarni?

- Temu trzeciemu w kolejności prezesowi, który nastał w ciągu ostatniego półtora roku, życzę jak najlepiej. Chciałbym, aby te jego wizje się spełniły. Ale co do tego mam poważne wątpliwości.

Jakie konkretnie?

- A chociażby ten pomysł z krowami, żeby dłużej żyły i więcej mleka dawały. To jest idea science fiction. Ja bym się bardzo cieszył, żeby to się udało. Ale nad tym pracują na całym świecie bardziej tęgie głowy. Myślę, że nie jest to na miarę Opola Lubelskiego i samego prezesa Piątka, z całym szacunkiem do niego.

W mleczarni zostały przeprowadzone "czystki"?

- Półtora roku temu, gdy odchodziłem na emeryturę, została również wybrana nowa Rada Nadzorcza OSM w Opolu Lubelskim, która jest przełożonym zarządu mleczarni. Składa się głównie z rolników, dużych dostawców mleka. Nowa Rada zaczęła swoje rządy od tego, że zwolniła mojego wieloletniego zastępcę ds. techniczno-produkcyjnych, pana Józefa Barana. Podany został przy tym dziwny dla mnie powód zwolnienia, a mianowicie brak zaufania. Uważam, że jest to trochę wyimaginowany zarzut. Prezes Piątek jest już trzecim prezesem powołanym w ciągu minionego półtora roku. Myślę, że takie szybkie zmiany nie są dobre. Po pierwsze nie daje się możliwości rozejrzenia tym nowym prezesom po spółdzielni. A po drugie tak częste zmiany na stanowisku prezesa nie budują autorytetu w takich firmach jak banki czy duże hurtownie, które czują trochę niepewną sytuację. Na zwolnieniu pana Barana nie skończyły się te przysłowiowe czystki kadrowe. Odwołano np. parę miesięcy przed okresem ochronnym wieloletnią sekretarkę, podając, jako jeden z głównych powodów brak znajomości języka obcego. Zadaję sobie retoryczne pytanie, jak jest ze znajomością języków obcych w nowym zarządzie? Dodam tylko, że w czasie mojej wieloletniej pracy wyroby naszej spółdzielni sprzedawaliśmy do wielu krajów, a brak znajomości języków obcych nie był istotną przeszkodą. Tak prowadzonej polityki "kadrowej" są już pierwsze efekty. Zaczynają się sprawy w Sądzie Pracy w Puławach.

Oddanie handlu detalicznego produktami mleczarskim hurtowniom to dobre posunięcie?

- To jest rozwiązanie nieracjonalne ekonomicznie. Za moich czasów też mieliśmy przewoźników. Niektóre trasy były obstawiane przez transport mleczarski. Były też i takie trasy, na których rozwożenie naszym transportem nie za bardzo nam się kalkulowało, więc tam udało się znaleźć tańszego przewoźnika. Ale stawialiśmy mu taki warunek, co było obwarowane umową, że musi dojechać na rano do sklepów z nabiałem. A dzisiaj oddanie całego handlu detalicznego hurtowniom i pójście na taki układ, że ten nabiał nie trafia rano do sklepów jest dla mnie co najmniej dziwne.

Ale prezes Piątek twierdzi, że teraz tak pracuje cały mleczarski świat?

- Pan prezes oddaje handel detaliczny hurtowniom, tylko te hurtownie to jest dodatkowe ogniwo w handlu. Przecież hurtownie nie wożą produktów mleczarskich za darmo. Kilogram wywożonego nabiału z mleczarni kosztował mnie w granicach 16-18 groszy za kilogram. Dzisiaj hurtownie rozwożąc nabiał biorą myślę, że 10 czy 15 proc. marży. Proszę policzyć ile kosztuje spółdzielnie wywiezienie przy obecnych cenach jednego kilograma masła czy twarogu. Gdzie jest tu sens, gdzie tu logika i ekonomia?

Jak Pan przechodził na emeryturę, to w jakiej kondycji zostawiał spółdzielnię?

- Rok, w którym odchodziłem był jednym z gorszych w branży mleczarskiej. Na pewno nie były to zyski. Były jakieś straty, ale nie wielomilionowe. Było różnie. Były lata chude i tłuściejsze w mleczarni. W jednym roku były zyski, w drugim straty. Jeżeli były zyski nie wypłacaliśmy rolnikom dywidendy. A powinniśmy. Zyski gromadziliśmy na funduszu zasobowym, którym pokrywane były straty. Obecne straty pokrywane będą funduszem udziałowym, a to jest o tyle bolesne, że pomniejszane są udziały członków spółdzielni.

Zatem nieprawdą jest, że straty OSM w Opolu Lubelskim liczone są już w milionach? 

- Jak już mówiłem w ostatnich latach było raz lepiej, raz gorzej. Decydowała o tym lepsza lub gorsza koniunktura, głównie w eksporcie. Ceny mleka w proszku wahały się od 7 zł/kg do 14 zł/kg. W tych gorszych latach notowaliśmy kilkuset tysięczne straty. A w latach lepszych były niewielkie zyski. Spółdzielnia ma kredyty. Są to kredyty obrotowe, płatnicze brane po to, aby rolnikom w terminie zapłacić za mleko. Żeby zapewnić płynność finansową podpieraliśmy się kredytami.

Pańskim zdaniem źle się dzieje obecnie w mleczarni?

- Na dzień dzisiejszy, mimo że koniunktura w branży mleczarskiej jest bardzo dobra, to ostatnie miesiące w mleczarni przynoszą straty 200-300 tys. zł miesięcznie. To są fakty. Nie wiem, co generuje te straty. Zadaję sobie pytanie, kiedy mleczarnia przestanie płacić w terminie rolnikom? To będzie już przysłowiowy gwóźdź do trumny. A z 11 tysięcy dostawców, których kiedyś mieliśmy, gdy ja odchodziłem na emeryturę, zostało 700. Reszta się wykruszyła ze względu na surowe wymogi unijne, uciążliwość produkcji i brak rentowności. Zostali najwięksi dostawcy, intratny kąsek dla konkurencji.

Mleczarni grozi upadek?

- W moim skromnym przekonaniu działania, które obecnie są podejmowane, nie wróżą nic dobrego. W jednym przypadku obecny prezes i zarząd OSM mają rację. A mianowicie, że bardzo szybko może dojść do upadłości mleczarni. Przyjdzie wtedy ktoś, kto w najlepszym układzie może wykorzystać magazyny chłodnicze, zrobi jakąś hurtownię, w której zatrudni kilkanaście osób oraz przejmie dostawców z tego terenu. Bardzo żal będzie stracić jeden z ostatnich zakładów produkcyjnych z naprawdę dobrą i doświadczoną załogą. Najgorsze w tym wszystkim jest brak konkretnych decyzji.

Jakich?

- W sprawie zamknięcia jednego z zakładów. Mam tu na myśli zakład produkcyjny w Kraśniku. Jeśli w Opolu można przerobić dobowo 150 tys. litrów mleka, a dzisiaj skupuje się około 70 tys. litrów to jaki jest sens i ekonomiczne przesłanki w utrzymywaniu dwóch zakładów? Ja wiem, że mówię coś bardzo niepopularnego. Ale przecież zarządzanie spółdzielnią mleczarską to nie tylko podejmowanie miłych i oklaskiwanych przez wszystkich decyzji.

Ponoć Rada Nadzorcza OSM w Opolu Lubelskim nie godzi się na sprzedaż kraśnickiego zakładu.

- To mam pytanie do Rady Nadzorczej: kto będzie odpowiadał jeśli cała mleczarnia upadnie? Tu trzeba podejmować bardzo trudne decyzje. Może lepiej podjąć jedną trudną decyzję, taką chirurgiczną, a nie pozwolić na upadek dwóch zakładów. Mój żal jest tym większy, że ta sama Rada Nadzorcza dała mi do zrozumienia, że nie powinienem odwiedzać zakładu, bo nie mam w nim czego szukać. Naiwnie myślałem, że może się przydać moje doświadczenie i wieloletnie kontakty.

Można uratować mleczarnię?

- Na pewno nie wynalezieniem sposobu na dłuższe życie krów. Niestety trzeba podjąć bolesną decyzję. Mówiłem o tym już będąc prezesem mleczarni. Oba zakłady dobrze funkcjonowały zanim weszliśmy do Unii Europejskiej i dopóki nie zaczęło ubywać mleka z dnia na dzień. Tego mleka w końcu było tyle, że można było przerobić go w jednym zakładzie. Niestety nasz teren nie jest bogaty w surowiec. A oto przykład. W całej nadwiślańskiej gminie Józefów nad Wisłą nie ma nawet jednego producenta mleka. Stąd przed wielu laty szukaliśmy skutecznie surowca na terenie upadłych mleczarni takich jak Lipsko, Zwoleń czy Kozienice. Można dzisiaj zadać sobie pytanie, dlaczego upadały sąsiednie mleczarnie, a Opole przetrwało te trudne czasy? Odpowiedź pozostawiam czytelnikom. Zaczęliśmy więc szukać innych rozwiązań, m.in. takich, że z zakładem w Kraśniku coś trzeba zrobić. Miesięczne koszty związane z utrzymaniem tego zakładu sięgały 200 - 300 tys. zł. Był chętny, który wydzierżawił zakład na kilka miesięcy i zrezygnował. Trzeba było więc dalej szukać rozwiązania. Postępowali w tym kierunku również moi dwaj następcy. Jeszcze raz chcę podkreślić, nie utrzyma się na 60-ciu czy 70-ciu tysiącach litrów mleka dwóch zakładów. To prawda, że mleko można dokupić. Ale za jaką cenę? Każdy potrafi liczyć. Jeśli uda się obecnemu prezesowi wybrnąć z tych problemów, a nic dzisiaj na to nie wskazuje, to pójdę i osobiście złożę mu gratulacje. Ale boję się, że racja jest po mojej stronie.

Czyli Pan uważa, że zakład w Kraśniku może "pogrzebać" całą mleczarnię.

- Na dłuższą metę, to tak. Nie będzie można w nieskończoność podnosić cen masła czy śmietany po to, żeby utrzymać dwa zakłady.

Obecny prezes bardzo ostro skrytykował poprzednie zarządy OSM w Opolu Lubelskim. Oberwało się również i Panu...

- Przyszedł nowy pan prezes, jeszcze się dobrze po firmie nie rozejrzał, a pierwsza rzecz, jaką robi to krytykuje. Pokaż najpierw sam, że zrobiłeś coś lepiej, że są tego efekty, a wówczas będziesz miał moralne prawo krytykować poprzedników.

Miał Pan do swojej dyspozycji dwa samochody i dwóch kierowców?

- Obecny prezes zarzucił mi, że woziły mnie dwa samochody. Były to dwa busy. Jeśli jechałem na naradę do Warszawy czy Lublina to ze mną jechali handlowcy. Był też kierowca, który załatwiał sprawy zaopatrzeniowe. Te dwa busy rano dostarczały też mleko do szkół. Wie pani ile dzisiaj samochodów osobowych jest w mleczarni?

Ile?

- Z tego co wiem to moi następcy dokupili jeszcze cztery samochody osobowe. Myślę, że trochę jest w tym przesady.

Prezes Piątek mówił, że na dwa lata ciężkich robót skazałby poprzednie zarządy za to, że nie skorzystały ze środków unijnych.

- Ja byłbym mniej wyrozumiały. Za to co dzieje się dzisiaj w naszej spółdzielni mleczarskiej dałbym co najmniej dożywocie.

Jak to było z tymi unijnymi środkami. Korzystaliście z nich czy nie?

- Unia nikomu za darmo nic nie daje. Żeby skorzystać z unijnych środków trzeba mieć nie mały wkład własny w projekty. Poza tym Unia Europejska bardzo mocno ograniczyła możliwość skorzystania ze środków unijnych przez duże zakłady. My zawsze takim dużym zakładem byliśmy, bo mieliśmy zatrudnienie powyżej 250 osób. A dlaczego? Żeby sobie konkurencji nie robić. Unia chętnie pieniądze daje malutkim zakładom, średnim, a nie dużym. Powiem szczerze, wolałbym od podstaw wybudować nowy zakład niż dwa zakłady - Opole i Kraśnik - wprowadzać do Unii. My musieliśmy te unijne wymogi spełnić. Wydaliśmy miliony złotych na płytki, posadzki, nowe ciągi komunikacyjne itd. Każdą złotówkę trzeba było kilka razy z każdej strony obejrzeć zanim się ją na coś wydało. Chciałoby się pracować w zakładzie, gdzie stoją najnowszej generacji maszyny i urządzenia. Ale to są marzenia. Trzeba często remontować to co jest. A to są koszty wcale nie małe. Została zrobiona kotłownia gazowa, twarożkarnia, zmodernizowana proszkownia. Mnóstwo nowych urządzeń i maszyn zostało zakupionych. Przecież kiedyś nie pakowało się w kubki, butelki plastikowe. W to wszystko trzeba było inwestować. Takie zarzuty, że nic się nie robiło cholernie bolą. Mam świadomość tego, że robiliśmy to nie na miarę oczekiwań i potrzeb, ale na miarę naszych skromnych możliwości.

Za Pana czasów byli lepsi i gorsi odbiorcy produktów mleczarskich?

- Nie było lepszych i gorszych. Byli mniejsi i więksi. Cały handel polega na stosowaniu różnicy cen. A prezes mówi, że teraz będą ceny jednakowe dla wszystkich. Cały świat inaczej handluje. Nie może być równy ten, który w spółdzielni kupuje 10 kg nabiału i ten, który kupuje towar tonami. Na dzień dzisiejszy w branży mleczarskiej jest hossa. Przez 30 lat jak pracowałem w mleczarni były takie momenty, że cena jednostki tłuszczowej wynosiła 10 groszy. Dzisiaj jest to ponad 30 groszy. Trzeba może zarobić na handlu zagranicznym i dołożyć do naszego konsumenta, który jest biedny. Nie ukrywajmy. Jak dobra koniunktura się skończy zaczną się problemy. Osobiście życzę, aby w tej branży działo się jak najlepiej. Czy mógłbym opowiedzieć pewną anegdotę?

Proszę.

- Ta anegdota adekwatnie pokazuje to, co dzieje się teraz w mleczarni. Zdarzyło się kiedyś, że odchodził prezes i swojemu następcy zostawił w biurku trzy koperty. Powiedział mu, że jak go przycisną problemy to niech sobie wówczas do nich zajrzy w ustalonej kolejności. Pewnego dnia zagląda więc, a tam pisze: uratuje cię tylko to jak zgonisz wszystko na poprzedników. Tę kopertę w naszej mleczarni już otworzono. W kolejności była druga koperta. Nowy prezes otworzył ją w niedługim czasie: uratuje cię reorganizacja. I to się chyba na dzień dzisiejszy dzieje. A w trzeciej kopercie było napisane: przygotuj trzy koperty i zostaw swojemu następcy. Wcale bym się nie zdziwił, gdyby tak też się stało i u nas...

Dziękuję za rozmowę.

Udostępnij na:
Facebook
wróć na stronę główną

ZALOGUJ SIĘ - Twoje komentarze będą wyróżnione oraz uzyskasz dostęp do materiałów PREMIUM.

e-mail
hasło

Nie masz konta? ZAREJESTRUJ SIĘ Zapomniałeś hasła? ODZYSKAJ JE