Pamiętam Wigilię i Święta Bożego Narodzenia z czasów okupacji, kiedy miałam 5-6 lat. W moim rodzinnym domu mieszkało 5 rodzin repatriantów, którzy byli ewakuowani ze wschodnich rubieży. Nie było warunków, bo przecież nie mieszkało się w salonach, tylko w parterowym domu w Sędziszowie Małopolskim. Moja mama była bardzo gościnną osobą, umiała dzielić się wszystkim. Przyjęła wspólnie z tatą pod dach pięć rodzin. Te rodziny bardzo to przeżywały, bo musiały opuścić swoje domy, włości i tułać się. U nas mieszkali pół roku. Wspólnie przeżywaliśmy święta, które były bardzo ubogie. Jak to dzieci czekaliśmy na Mikołaja. Panie, które ze swoimi rodzinami zamieszkały pod naszym dachem, szyły nam ze ścinków materiałów bamboszki. Były piękne. Wigilijne menu było bardzo skromne. Ale pamiętam, że było 12 dań. Obowiązkowo był barszcz z grzybami, kapusta i rożnego rodzaju pierogi oraz dania z kaszy. Musiał być też biały obrus i sianko. I wspólne wyjście na pasterkę, na którą się czekało. Święta miały ogromny urok. Czekaliśmy na pachnącą choinkę. Robiliśmy ozdoby na nią. Bardzo tęsknię za tamtymi świętami i za najbliższymi.
Pamiętam święta z mojego dzieciństwa, takie naprawdę prawdziwe Wigilie. W tym dniu obowiązywał post. Nic się nie jadło. Jako małe dziecko byłam bardzo głodna, podkradłam kawałeczek swojskiej kaszanki. Pamiętam, jaki był rwetes, gdy prawda wyszła na jaw. W Wigilię wszyscy rano wstawali, bo mówiło się, że kto rano wstaje ten będzie miał dobry rok. Tata zawsze w wigilijny poranek szedł po choinkę do lasu. To była taka tradycja. A mama z babcią krzątały się po mieszkaniu. W Skokowie, z którego pochodzę, był też taki zwyczaj, że sąsiedzi i znajomi chodzili w wigilijny poranek na śledzika. Chodzili do każdego. I tych śledzików i wypitych kieliszków zaliczali, szczególnie panowie, bardzo dużo. Wieczerze wigilijne były bardzo duże. Brała w nich udział nie tylko rodzina, ale i sąsiedzi. I co roku organizowane były w domu kogoś innego. Zapamiętałam jedną potrawę. Robiła ją nieżyjąca już pani Zofia Rosińska. Były to łupie, dziś mówi się na to danie gołąbki. Z kaszy jaglanej, suszonych grzybów, zawijane w liście kapusty i duszone w oleju. Przepyszne. Obowiązkowo na stole pojawiał się kapuśniak, ziemniaki, racuszki, różne pierogi. Bardzo dobre były pierogi z suszonymi śliwkami. Podawany był też kisiel. W moim rodzinnym domu w czasie wojny mieszkali wysiedleńcy z Poznania. Oni z kolei na Wigilię przygotowywali kaszę mannę z sokiem wiśniowym. Śpiewanie kolęd, Pasterka. Tak wyglądała Wigilia. Boże Narodzenie było zarezerwowane dla rodziny. W drugi dzień świąt składało się wizyty.